II wojna światowa oczami mieszkańca Pszczyny (cz. 16)
Choć w styczniu 1945 roku wojna po ciągnących się w nieskończoność ponad pięciu latach trwania zmierzała do wyczekiwanego zakończenia, a wraz z nim rodziła się nadzieja na lepsze jutro, mieszkańcy Pszczyny i okolicznych wiosek właśnie wtedy doświadczyli jednych z najbardziej dramatycznych i tragicznych wydarzeń w czarnym kalendarium okresu okupacji niemieckiej. Miasto znalazło się bowiem na trasie pieszej ewakuacji więźniów obozu Auschwitz-Birkenau, która w historii zapisała się pod nazwą Marszu Śmierci.
Ucieczka z transportu w Starej Wsi obok Pszczyny dwóch więźniarek
„Mimo silnej straży i wielkiej czujności, ucieczki więźniów z transportu jednak się zdarzały. O takiej ucieczce w Starej Wsi obok Pszczyny opowiadał mi w roku 1966, a więc prawie w dwadzieścia lat po (tym) wypadku, mieszkaniec Starej Wsi, pan (Jerzy - przyp. J.Z.) Skrzypiec.
«Więźniów obozu oświęcimskiego - opowiadał Skrzypiec - prowadzono z Oświęcimia przez Pszczynę i Starą Wieś do Wodzisławia. Wieczorem, 18 stycznia 1945 roku, dwie młode kobiety zdołały uciec z transportu i ukryły się w moim domu w Starej Wsi. Były to Węgierki z Budapesztu i po polsku nie umiały. Porozumiewaliśmy się trochę po niemiecku, a trochę na migi, bo ja słabo władam tym językiem. (…) Opowiedziały mi, że esesman, który ich pilnował, był Rumunem. Był to wyjątkowo niezły człowiek. Przy moim domu powiedziały mu, że chcą uciec z transportu i tu się ukryć. Odpowiedział im, że jeżeli im się uda skorzystać z ciemności i uciec, to nie będzie do nich strzelał. Zaraz też odwrócił się w przeciwnym kierunku, aby nie widział, co się dzieje w ciemności poza jego plecami. I skorzystały z tego obie panie, uciekły z transportu i ukryły się w naszych zabudowaniach. Nie szukano ich i transport poszedł dalej.
Pozwoliłem im - mówił dalej Skrzypiec - ukryć się w naszym domu, a gdy transport się oddalił, ukrywaliśmy je nadal i żywili, dopóki Niemcy nie uciekli z Pszczyny i ze Starej Wsi. Dopiero teraz mogły w naszym domu przebywać swobodnie, dopóki droga do Węgier i Budapesztu nie stała się wolną i bezpieczną. Były więc u nas blisko miesiąc. Czuły się tu dobrze i, choć nie umiały po polsku, zaprzyjaźniły się z nami»”.
A czy nie obawiał się pan - zapytałem - że może ktoś przypadkiem dowiedzieć się, że pan ukrywa uciekinierki i zdradzić to Niemcom?
«Dopóki Niemcy nie uciekli z Pszczyny - odpowiedział Skrzypiec - żyliśmy wszyscy w domu w ustawicznym strachu, aby się nie dowiedziano, że ukrywamy więźniarki obozu. Wtenczas zabrano by nie tylko uciekinierki, ale i nas wszystkich i zapewne pozbawiono by nas życia. Toteż one nikomu się nie pokazywały. Dopiero po ucieczce Niemców odetchnęliśmy swobodnie. Wnet też obie kobiety mogły udać się w swe rodzinne strony, tj. do Budapesztu. Żegnając się z nami, dziękowały nam serdecznie za ukrywanie ich i za gościnę. Wzięły nasz adres i obiecały napisać do nas, gdy wrócą do domu. (…) Napisały zaraz po przybyciu do domu i posłały swój adres. Odtąd korespondujemy ze sobą w języku niemieckim»”.
Komentarz i opracowanie: Jarosław Zawisza
powrót