II wojna światowa oczami mieszkańca Pszczyny (cz. 12)
W 1942 roku wojna wkroczyła w najkrwawszą fazę. W nieodległym od Pszczyny obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau Niemcy przystąpili do realizacji zbrodniczego planu „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”, a pod Stalingradem armia niemiecka rozpoczęła trwającą prawie pół roku ofensywę, która dla III Rzeszy zakończyła się strategiczną porażką.
Te wydarzenia oddziaływały także na mieszkańców naszego miasta, budząc na przemian strach i nadzieję na zakończenie wojny, o czym pisał Franciszek Szczepańczyk, którego relację publikujemy w kolejnym cyklu wspomnień z okresu II wojny światowej.
Pszczyna a obóz zagłady w Oświęcimiu
„Z Pszczyny do Oświęcimia nie jest daleko. Można tam dojechać samochodem za jakieś pół godziny. A właśnie w Oświęcimiu, w nizinnej, niezbyt zdrowej okolicy leżącej nad trzema rzekami, tj. Sołą, Wisłą i Przemszą, założyli Niemcy obóz zagłady.
Oświęcim przed wojną znany był jako miasto w wielkiej mierze żydowskie. (…) A wiadomo, że hitlerowcy nienawidzili Żydów i postanowili ich wytępić. Może i to było jedną z przyczyn, że właśnie w Oświęcimiu postanowiono założyć zapewne największy z obozów zagłady. Tępiono tam ludzi, a zwłaszcza Żydów ze wszystkich zawojowanych krajów. I z Pszczyny, i z okolicy znajdowało się tam sporo osób.
(…) Kiedy Niemcy byli u szczytu potęgi, zwozili ludzi do Oświęcimia z zawojowanych krajów, a Żydów nawet z zaprzyjaźnionych Węgier codziennie całymi pociągami. Tylko nielicznych z przywiezionych przekazywano do obozu, resztę wprost z pociągu pędzono do komór gazowych, a stąd do krematoriów. Dziennie uśmiercano wówczas około dziesięciu tysięcy osób. Krematoria nie mogły wszystkich spalić. Wówczas kopano przy obozie głębokie rowy, wykładano je gałęziami i innym paliwem, rzucano tam trupy i palono.
A jeśli wówczas wiatr od Oświęcimia wiał w stronę Pszczyny, to do miasta przynosił nie tylko dym, ale i zapach spalenizny. Wówczas wypełniał powietrze tak obrzydliwy smród z palących się ciał, że trudno było oddychać.
Bywały też wypadki, że niektórzy więźniowie przy sposobności próbowali uciekać z obozu. Jeżeli udało im się przebyć przez Przemszę, to ukrywali się w Czarnuchowicach i innych wioskach, a zwłaszcza w pszczyńskich lasach.
A wówczas w obozie ogłaszano alarm i zaraz z psami policyjnymi wyruszano na poszukiwanie zbiegów. Raz w lecie jeden z więźniów zdołał uciec z obozu, a idąc lasami przybył aż do Pszczyny i tu ukrywał się u Karola Sojki na Polnych Domach”.
Wykorzystano fragmenty tomu 151. rękopisów Franciszka Szczepańczyka, pochodzącego ze zbiorów Pani Zofii Szczepańczyk.
Komentarz i opracowanie: Jarosław Zawisza
powrót