II wojna światowa oczami mieszkańca Pszczyny (cz. 5)
Pszczyna, do której po kilku tygodniach od wybuchu wojny powracali z wrześniowej ewakuacji członkowie polskich rodzin, nie była już tym samym miastem, jakie w pośpiechu opuszczali oni po napadzie Niemiec na Polskę. Choć w Pszczynie wciąż można było zobaczyć te same budynki, a na jej ulicach spotkać wielu przedwojennych mieszkańców, to całkowitej odmianie uległa codzienna rzeczywistość życia w mieście, które z dnia na dzień po niemal dwóch dekadach znalazło się ponownie w granicach państwa niemieckiego z wszystkimi tego konsekwencjami dla jego mieszkańców.
Relacje z pierwszych dni życia w okupacyjnej Pszczynie po powrocie z wrześniowej tułaczki odnajdujemy w rękopisach, które pozostawił nam Franciszek Szczepańczyk. W kolejnej części jego wspomnień publikujemy dalsze fragmenty świadka i uczestnika wydarzeń sprzed 80 lat.
Nasz powrót z uchodźstwa do Pszczyny
„(…) Do domu powróciliśmy po parotygodniowej tułaczce dopiero około połowy października 1939 roku. Zaraz po powrocie do Pszczyny uderzyło nas to, że wiadomość słyszana w czasie tułaczki, jakoby Pszczyna miała być spalona, okazała się nieprawdziwa. Miasto nie było zniszczone. Nie tylko istniało w całości, ale też ku wielkiej naszej radości dom pana Szewieczka na Podstarzyńcu, w którym było nasze mieszkanie, zachował się cały. Lecz radość nasza nie trwała długo. Wnet zamieniła się w smutek i przygnębienie.
Skoro bowiem weszliśmy do mieszkania, przekonaliśmy się, że jest ono ogołocone ze wszystkiego. Nie pozostawiono nawet żadnego naczynia czy garnuszka. Z kuchni zabrano nawet wszystkie ścierki do wycierania naczyń. W pokojach pozostały jeszcze wprawdzie szafy, łóżka i stoły, bo tych dotąd nie zdołano zabrać, ale były próżne. Z ubrań, bielizny i pościeli nie pozostało ani śladu. Krzesła ni stołka też żadnego nie było. Nie było na czym usiąść ani się położyć, ani czym się przykryć. A zima się zbliżała. I spiżarka, i piwnica także zostały opróżnione. Jednakże dobrzy ludzie pospieszyli nam z pomocą. (…) Część zabranej pościeli wrócono nam w nocy potajemnie. Oddano też potajemnie kilka krzeseł.
Sąsiad Fuchs, piekarz, choć Niemiec, lecz uczciwy człowiek, zawiadomił nas, że u niego znajduje się nasza maszyna do szycia. Wiedząc, jak ludzie wszystko zabierają, wziął ją do siebie z tym, ażeby ją przechować przed złodziejami. Kiedy więc wróciliśmy do domu i on maszynę nam odesłał. Odzyskaliśmy więc część najpotrzebniejszych rzeczy.
I z żywnością też ludzie pospieszyli nam z pomocą. (…) Niejaka Klocowa, mieszkająca przy drodze prowadzącej do Łąki, dała nam pełny, duży wózek ziemniaków. Było ich kilka cetnarów. Odwiedziła nas też pani Maria Sojkowa, żona Karola Sojki z Polnych Domów, i przyniosła nam duży bochen wiejskiego chleba, kawałek masła, sera i nieco innych produktów żywnościowych (…)”.
powrót