Z chwilą zbudowania uli ramkowych przez P. Prokopowicza, ks. J. Dzierżona i L. Langstrotha w pierwszej połowie XIX wieku, a przede wszystkim intensywna eksploatacja lasów, w tym masowa wycinka drzew, spowodowały, że tradycyjne bartnictwo leśne zostało wyparte i zastąpione przez nowoczesne pszczelarstwo.
O tradycjach, prawach bartnych i stosowanych technologiach dowiadujemy się już tylko z opracowań historycznych. Niewiele zostało pamiątek potwierdzających i przypominających o wielowiekowych tradycjach i niezwykle cenionym zawodzie. Zachowało się jednak jedno szczególne i pewnie ostatnie miejsce, gdzie tradycje bartne są nadal kultywowane jak przed wiekami. W widłach Prypeci i Horynia zachowały się do chwili obecnej relikty borów bartnych i nieliczni bartnicy. Ziemi nadającej się tutaj do uprawy było niewiele, a niezliczone, olbrzymie powierzchnie puszczy, lasów i rozlewisk powodowały, iż Poleszucy powszechnie zajmowali się rybołówstwem i bartnictwem. Urodzony na Polesiu, ówcześnie popularny pisarz, Józef Weyssenhoff, przed stu laty tak opisywał ten region: „Wioski są biedne w tym kraju i rzadkie; włościanie mało orzą i sieją, ufają ziemi dzikiej, że ich wyżywi. Więcej jest tu smolarzy, myśliwych i rybaków, niż rolników, a i ci nawet zapatrzeni są głównie na las i wodę.”
Wśród największych w Europie moczarów, bagien i torfowisk Polesia rozwój cywilizacyjny był zawsze bardzo ograniczony (do II wojny światowej obszar największego polskiego województwa poleskiego, a później Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej). Dopiero w latach 60-tych XX wieku rozpoczęto tu meliorację i regulację stosunków wodnych oraz podjęto nieskuteczne próby rolniczego zagospodarowania blisko 50% powierzchni obszaru. Być może dzięki temu czas się tutaj zatrzymał i zachowały się tu żywe pomniki niezwykłego dziedzictwa kulturowego.
Unikatowa kraina z niezwykłą przyrodą obecnie jest niemal wyludniona. W opustoszałych wsiach i zagrodach znaleźć można pozostałości dawnego lokalnego rzemiosła. Najstarsi mieszkańcy z szacunku do swoich przodków zachowują ciągle dawne zwyczaje i tradycyjne sposoby pracy. To między innymi dzięki nim możemy jeszcze na żywo poznawać i podziwiać tajniki praktycznie nieistniejącej już profesji jaką było bartnictwo.
Gospodarowanie w barciach i kłodach nie było zajęciem łatwym. W ochronie przed powodziami, a zwłaszcza niedźwiedziami, ciężkie kłody zawieszano zazwyczaj wysoko na potężnych drzewach lub specjalnych platformach. Obsługa barci i kłód w tych warunkach wymagała więc nie lada sprawności. W latach sprzyjających produkcji miodu pozyskiwano nawet do 30 kg miodu z jednej kłody. Praca bartnika polegała przede wszystkim na podcinaniu i podbieraniu plastrów z miodem oraz ręcznym wygniataniu miodu z plastrów (miodarka wynaleziona została dopiero w 1865 r). Jeden bór bartny (tj. 60 barci lub kłód zawieszonych na drzewach) stanowił na ten czas olbrzymi majątek i pozwalał na względnie dostatnie życie całej rodziny bartnika.
W jednej barci lub kłodzie rodzina pszczela utrzymywała się zwykle nie dłużej niż kilka, rzadko kilkanaście lat. Obowiązkiem bartnika było wtedy zdezynfekowanie (wypalenie) wnętrza barci i powtórne jej zasiedlenie nowym rojem. Każda barć bądź kłoda posiadały swoiste znaki bartne (logotypy), nadawane im przez właściciela. Zarówno bory bartne, jak i zawód były dziedziczone z pokolenia na pokolenie. Przywłaszczenie cudzej barci było niedopuszczalne, a nad prawidłowością stosowania prawa bartnego czuwały sądy bartne. Poza sądami bartnymi wszystkie normy i tradycje funkcjonują tu do dnia dzisiejszego.
Moja opowieść i fotoreportaż o poleskim bartnictwie brzmią zapewne jak legenda. Mnie jednak dane było to zobaczyć, a ponadto doświadczyć niezwykłej gościnności i serdeczności poleskich bartników.
Wiesław Londzin
Stowarzyszenie Pszczelarzy Ziemi Pszczyńskiej
Dofinansowano ze środków Wojewódzkiego Funduszu Ochrony
Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach
,,Treści zawarte w publikacji nie stanowią oficjalnego stanowiska organów Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach"